Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie odpowiadasz nic?... — ciągnął dalej — Ha, trudno, ja spełniłem moją misyę, załatwiajcież się teraz jak wam się podoba... Ale doprawdy, uważam, żeś ty zbyt okrutna. Żal mi istotnie tego biednego chłopca. Gdybym był tobą, posłałbym mu przynajmniej jakieś poczciwe słowo.
Wówczns Renata, nie przestając wpatrywać się w Maksyma osłupiałym wzrokiem, w którym palił się płomień gorący, odpowiedziała:
— Idź, powiedz panu de Mussy, że mnie nudzi i ogłupia formalnie.
I poczęła znów krążyć zwolna wśród grup, rozdzielając uśmiechy, ukłony, uściśnienia dłoni. Maksym pozostał na miejscu, zdumiony; potem zaśmiał się zcicha.
Nie mając najmniejszej ochoty zdawać panu de Mussy sprawy z powierzonej mu misyi, obszedł do koła wielki salon. Wieczór kończył się, wspaniały i banalny jak wszystkie wieczory. Około północy goście poczynali się rozchodzić potrochu. Nie chcąc iść na spoczynek pod wrażeniem nudy i przykrości, zdecydował się odszukać Ludwikę. Przechodził właśnie przed drzwiami wyjścia, kiedy zobaczył w przysionku ładną panią Michelin, którą mąż otulał ostrożnie w narzutkę błękitno-różową.
— Ujmujący był, powiadam ci, ujmujący — mówiła młoda kobieta. — Przez cały ciąg obiadu mówiliśmy o tobie. Pomówi z ministrem; tylko to od niego nie zależy...