Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwytywał ją jedną ręką, kiedy końce rękawiczek tymczasem wsuwały się po za stanik. Hrabina Vanska, czerwona, pobrzękiwała wisiorami swych korali, jednym skokiem dostając się z piersi pana de Saffré na pierś księcia de Rozan, którego obejmowała, przymuszała okręcać się z sobą przez pięć obrotów, ażeby potem znów zwiesić się na ramieniu pana Simpsona, który właśnie rzucił był Szmaragd prowodyrowi kotylionu. I pani Teissière, pani Daste, pani de Lauwerens, połyskiwały jak wielkie, żywe klejnoty, razem z bladością jasną Topazu, delikatnym błękitem Turkusu, gorącym Szafiru, oddawały się na chwilę, wyprężały w objęciu tancerza, potem odbiegały znów dalej, w nowy uścisk, kolejno z rąk do rąk podawane każdemu mężczyznie. Pani d’Espanet wszakże udało się przed orkiestrą pochwycić panią Haffner, z którą walcowała teraz, nie myśląc jej puścić. Złoto i Srebro tańczyły razem, złączone z sobą miłośnie.
Renata zrozumiała wówczas ten wir różnokolorowych sukien, to kręcenie się nóg czarnych. Ona stała poniżej, widziała zatem ten s ał nóg, chaos lakierków i białych kostek, wychylających się z nad pantofelków. Chwilami zdawało jej się, że podmuch wiatru uniesie wszystkie te wirujące suknie. Te nagie ramiona, te obnażone plecy, te włosy rozrzucone, które powiewały w powietrzu, wirujące, brane, rzucane i znowu pochwytywane w głębi tej galeryi, gdzie walc orkiestry szalał co-