Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oznajmiałeś jej o twojem małżeństwie, nieprawdaż?
Maksym cofnął się, oparł się o mur.
— Słuchaj — bąknął — to ona...
Miał już obwinić ją podle, zrzucić na nią całą zbrodnię, powiedzieć, że chciała go porwać, uwieźć, bronić się z upokorzeniem, z drżeniem dziecka, pochwyconego na przewinieniu... Ale nie miał siły, słowa wysychały mu w gardle. Renata zachowywała nieruchomość posągu, nieme jakieś wyzwanie. Wówczas Saccard, niezawodnie szukając jakiej broni, szybko rozejrzał się dokoła. I na rogu tualety, pośród grzebieni i szczotek, spostrzegł akt cesyi, którego papier stemplowy żółtą plamą odznaczał się na marmurowym blacie. Popatrzał na akt i na winnych. Następnie, pochylając się, zobaczył, że akt był już podpisany. Oczy jego przebiegły od otwartego kałamarza do pióra niezaschłego jeszcze, na podstawie kandelabra pozostawionego. Stał wyprostowany przed tym podpisem, namyślając się.
Cisza zdawała się wzmagać, płomienie świec wydłużyły się, walc ślizgał się wzdłuż obić z większą jeszcze miękością. Saccard niedostrzeżenie wzruszył ramionami. Patrzał jeszcze na żonę i syna głębokiem spojrzeniem, jakgdyby chciał wydrzeć ich twarzom wytłomaczenie, którego sam nie znajdował. Potem powoli złożył akt i włożył do kieszeni fraka. Twarz jego pobladła strasznie.
— Dobrze zrobiłaś, moja kochana, żeś podpisa-