Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stąpiły żółte plamy. Mignon i Charrier zaś, mniej wstrzemięźliwi, wymówili z naiwnością grubiańską:
— Do dyabła, byłoby tu za co zburzyć cały Paryż i odbudować go na nowo!
Słowo to uznał głębokiem Saccard, który poczynał wierzyć, że Mignon i Charrier drwili sobie ze świata, udając głupców. Kiedy firanka zasunęła się i fortepian zakończył marsz swój tryumfalny wielkim hałasem nut, sypiących się jedna na drugą jak ostatnie zsypywanie się talarów, wybuchły oklaski, daleko teraz żywsze, o wiele przedłużone.
W trakcie drugiego tego obrazu jednakże ukazał się we drzwiach salonu minister se swoim sekretarzem panem de Saffré. Saccard, który niecierpliwie wyczekiwał na pojawienie się brata, śledząc ciągle wejście, chciał rzucić się na jego spotkanie. Ale ten gestem prosił go, aby się nie ruszał z miejsca. I sam podszedł teraz do gromadki poważnych mężów. Skoro kurtyna zapadła i spostrzeżono go, długi szept przebiegł salon, wszystkie głowy się odwróciły, minister był przeciwwagą powodzenia „Miłości pięknego Narcyza i nimfy Echo“.
— Pan jesteś poetą, panie prefekcie — rzekł, uśmiechając się do pana Hupel de la Noue. — Ogłosiłeś dawniej już tom wierszy, zatytułowanych „Volubilis“, jeśli się nie mylę?... Widzę, że administracyjne kłopoty nie wysuszyły pańskiej wyobraźni...
Prefekt poczuł w tym komplemencie ostrze epigramatu. Nagłe pojawienie się przełożonego zdeto-