Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A potem głośno, kładąc rękę na ramieniu Renaty:
— Moja droga, dziękuję ci, ale ja już wiedziałem o całej tej historyi... To ty jesteś nawskróś poczciwa!
I zabierał się znowu do wyjścia. Brała go szalona chętka opowiedzenia jej wszystkiego. Doprowadziła go do rozpaczy temi pochwałami na cześć męża i zapomniał, że w duchu przyrzekał uroczyście nie wspomnieć o tem, aby sobie oszczędzić wszelkich przykrości.
— Cóż to, co chcesz przez to powiedzieć? — spytała.
— Eh, do licha! To, że cię ojciec mój orzyna najcudowniej w świecie... Żal mi cię, prawdziwie, ale bo też jesteś za ślamazarna!
I opowiedział jej to, co podsłuchał mimowolnie u Laury, nikczemnie, chytrze, z pewnem lubowaniem się tajonem w wypowiadaniu i zagłębianiu się w te wszystkie podłości. Zdawało mu się, że się mści za jakąś nieokreśloną zniewagę, którą mu wyrządzono. Jego usposobienie kobiece z rozkoszą zatrzymywało się na tej denuncyacyi, na tej okrutnej plotce, podchwyconej po za drzwiami.
Nie oszczędził nic Renacie, ani pieniędzy, które jej mąż pożyczał na lichwę, ani tych, które zamierzał jej ukraść za pomocą śmiesznych baśni, dobrych w najlepszym razie do usypiania dzieci. Młoda kobieta słuchała go, bardzo blada, z zaciśniętemi ustami. Stała przed kominkiem, pochyliła cokolwiek głowę w dół i wpatrywała się w ogień.