Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieć dziecko, miałabyś gotowy już mająteczek dla niego.
Kiedy Renata siedziała już napowrót w karetce, odetchnęła z uczuciem ulgi. Miała krople zimnego potu na skroniach; otarła je, myśląc o lodowatej wilgoci pałacu Béraud. Potem, kiedy karetka toczyła się w jasnem słońcu wybrzeża St.-Paul, przypomniała sobie owe piędziesiąt tysięcy franków i cała boleść zbudziła się w niej na nowo, żywiej jeszcze. Ona, którą miano za tak odważną, jakże stchórzyła! A przecież tu chodziło o Maksyma, o jego wolność, o uciechy ich obojga! Pośród gorzkich wyrzutów, które sobie czyniła sama, przyszła jej nagle myśl do głowy, która ją do ostatecznej doprowadziła już rozpaczy: powinna była na schodach z ciotką Elżbietą pomówić o tych piędziesięciu tysiącach. Czyż straciła zupełnie głowę? Jak można było nieskorzystać ze sposobności? Poczciwa kobieta byłaby jej może pożyczyła tę sumę, albo przynajmniej w jaki sposób dopomogła. Już wychylała się, aby kazać stangretowi zawrócić na ulicę Saint Louis-en-l’Ile, kiedy zdało jej się, że przesunął się przed nią obraz ojca, przechodzącego powolnie wśród uroczystości pełnych cieniów wielkiego salonu. Nie, nigdy, za nic w świecie nie zdobędzie się na odwagę powrócenia zaraz do tej ponurej, surowej komnaty. Czemże wytłomaczyłaby tę powtórną wizytę? I w głębi duszy nie znajdowała już nawet śmiałości mówienia o tej sprawie z ciotką. Powiedziała stan-