Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

we, wielkie bambusy indyjskie wznosiły się, tworzyły sklepienia, gdzie pochylały się ku sobie i mięszały swe liście, przybierając pozycye chwiejne znużonych kochanków. Niżej nieco paprocie i alsofile zdawały się strojnemi damami, w szerokich sukniach zielonych, oszywanych regularnemi falbanami, co nieme i nieporuszone nad brzegiem alei, oczekiwały na słowo miłości. Obok nich powykręcane liście, narzucone czerwonemi plamami, liście begonii i białe liście zaostrzone niby żelezce lancy caladium, słały się kobiercem ran otwartych i bladości, których kochankowie nie mogli sobie wytłomaczyć i w których dopatrywali się czasami okrągłych bioder i kolan. Tam znów banany pochylały się pod ciężarem gron swego owocu, mówiły o żyzności gruntu, kiedy tymczasam Euphorb abisyński, pałkami kolczastemi, powykręcanemi, pełnemi ohydnych garbów, majaczył w cieniu i zdał się wyziewać pot soków, przypływ występujący z brzegów tej płomiennej generacyi. W miarę wszakże jak wzrok zagłębiał się w zakątki cieplarni, ciemność zapełniała się jakąś rozwiązłością szaleńszą jeszcze liści i łodyg; nie rozróżniali już na stopniach schodków ani miękich, jak aksamit Maranta, ani gloxynij o fioletowych dzwonkach, ni dracen podobnych do sztyletów połyskujących, wylakierowanych; było to koło taneczne żywych traw, ścigających się wzajem w niezaspokojonej tęsknocie. W czterech rogach, gdzie obsłony lianów tworzyły altanki, ten sen zmysłowy, ta bacha-