Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kobiet, ze zgiętemi lędźwiami i wystającemi brodawkami piersi; dalej tu i owdzie widniały jakieś tarcze herbowe fantastyczne, pęki róż, winne grona, wszelka możliwa flora z kamienia i marmuru. Im bardziej w górę podnosiło się oko, tem więcej rozkwitał cały pałac. W około dachu biegła balustrada, na niej w odstępach poumieszczane były urny, w których płonęły kamienne płomienie. A tam między okrągłemi okienkami facyatek, oprawnemi w niemożliwe stosy owoców i liścia, wznosiły się główne, najwybitniejsze części tej zdumiewającej ornamentacyi, frontony pawilonów, wpośród których zjawiały się znowu też same nagie postacie kobiece, tylko teraz bawiące się jabłkami, lub przybierające najrozmaitsze pozy, pośród pęków sitowia. Dach przeciążony temi ozdobami, zakończony jeszcze w górze cynowemi galeryjkami ażurowemi, dwoma konduktorami i czterema olbrzymiemi, symetrycznemi kominami, rzeźbionemi jak wszystko inne, zdał się być bukietem tego fajerwerku architektonicznego.
Na prawo ciągnęła się obszerna cieplarnia, przytykająca do boku pałacu i połączona z parterem szerokiemi drzwiami szklanemi jednego z salonów. Ogród, który żelazna krata, ukryta po za żywopłotem, oddzielała od parku Monceaux, miał dosyć silny. Zbyt mały on był względnie do budynku, tak ciasny, że trawnik i kilka grup zieleniejących drzew wypełniało go już w zupełności. Był on po prostu wzgórkiem, cokułem zieleni, na któ-