Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wcale nie zamyślał żenić się; obiecał nam przyprowadzić go... Czekaliśmy na niego dzisiaj, miał dać stanowczą odpowiedź... A zatem, pojmujesz sama, musiałam pominąć wiele rzeczy. Oh! niema już niebezpieczeństwa, znamy się teraz dobrze.
Ładnie się zaśmiała, trochę zarumieniła na wywołane wspomnienie: potem żywo zajęła się Malignon‘em. Helena uśmiechnęła się również. Światowa ta łatwość życia tłumaczyła ją również. Niepotrzebnie zaprzątano sobie głowy czarnymi dramatami, wszystko się rozwiązywało z nader miłą dobrodusznością. Podczas kiedy tak lubowała się w tej haniebnej myśli, że niema nic na świecie zakazanego, Julia i Paulina otworzyły drzwi pawilonu i uprowadziły z sobą Malignon‘a do ogrodu. Nagle Helena usłyszała poza sobą głos Henryka stłumiony i błagalny:
— Proszę cię, Heleno, oh! proszę cię...
Zadrżała i niespokojnie obejrzała się dokoła. Byli zupełnie sami; tamtych troje powoli chodziło aleją. Henryk ośmielił się objąć ją; ona drżała, ale była w upojeniu.
— Kiedy zechcesz — szepnęła, rozumiejąc dobrze, iż prosi ją o schadzkę.
I szybko zamienili z sobą słów kilka.
— Czekaj na mnie dziś wieczór, w tym domu pasażu Wód.
— Nie, nie mogę... Mówiłam ci już, obiecałeś mi...
—A więc gdzieindziej, gdzie zechcesz, bylebym widział cię... U ciebie tej nocy?
Oburzyła się na to. Ale ruchem głowy tylko odmówiła, bo nowy strach ją zdjął, widząc, że Malignon i dwie panie wracali. Pani Deberle odprowadziła była młodego człowieka, pod pozorem pokazania mu osobliwości jednej, to jest fiołków, kwitnących pomimo zimna. Teraz przyspieszyła kroku i rozpromieniona weszła naprzód.
— Skończone! — rzekła.