Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich widziała, wszystkie bowiem twarze łączyły się z sobą, stawały się do siebie podobne, ziewały się z sobą i wreszcie ginęły jedne po drugich.
Potok biegł, nie zostawiając nic z siebie.
A co ją czyniło smutną, to myśl, że wśród tego ciągłego tententu, że wśród dobrobytu swego i rzucania pieniędzmi, tłum ten ruchliwy zawsze, nie wiedział wcale, że ona tu jest w niebezpieczeństwie, tak, że gdyby ją mąż przyprawił o śmierć, pociągi także mijałyby się przy jej trupie, a niktby w nich się nie domyślił zbrodni, popełnionej w samotnym domu.
Phasia zatrzymała wzrok na oknie i wypowiedziała to, co czuła zbyt nieokreślenie, ażeby mogła odrazu wyrazić.
— O! to piękny wynalazek! niema co mówić. Jedzie się prędko, ludzie się zmądrzyli... Ale dzikie zwierzęta zawsze pozostaną dzikiemi zwierzętami i choćby jeszcze lepsze wynaleziono machiny, zawsze pod spodem znajdą się dzikie zwierzęta.
Jakób znów pokiwał głową, chcąc pokazać, że myśli tak, jak ona.
Teraz przypatrywał się Florze, która otwierała barjerę, dla przepuszczenia wozu, naładowanego ogromnemi bryłami kamieni.
Droga ta obsługiwała tylko kamieniołomy w Béconot, tak, że w nocy barjera bywała zawsze zamkniętą i dziewczyna bardzo rzadko potrzebowała do niej wstawać.
Widząc, że rozmawia poufale z woźnicą, nizkim brunetem, zawołał:
— Ot więc Cabuche chory, kiedy jego krewniak Ludwik przy koniach. Często też, widujesz ciotko, tego biednego Cabucha?