Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Życzenie zmarłej.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan więc uważasz mnie za godną uwielbienia? pytała dziewczyna.
— Jak nikt inny! z zapałem odrzekł.
— To niebezpiecznie. Pan narażasz się na niebezpieczeństwo wzięcia na serjo słów pańskich wypowiedzianych bez myśli. Na przyszły też raz we własnym interesie otoczę się strażą.
— A to na co?
— Byś pan niepotrzebnie nie silił się na grzeczności dziewczyny bezposażnej.
— Nie rozumiem, wybąknął Lorin zmięszany.
— Tem lepiej dla pana.
Poczem skierowała rozmowę na inny przedmiot.
— Słyszałaś pani o strasznym nieszczęściu, jakie wczoraj zdarzyło się na wyścigach? zapytał Lorin.
— Cóż takiego?
— Jeden z dżokejów przesadzając trzecią przeszkodę, złamał żebra.
— Byłem przy tem, potwierdził jeden z blisko stojących mężczyzn.
Joanna ściągnęła brwi, jakby pod wpływem wewnętrznej walki. Potem rzekła spokojnie:
— Był, widać, niezręczny.
Daniela, który stał nieopodal, przeszyły te słowa mrozem, serce uderzyło mu silniej. Nie mógł już dłużej panować nad sobą.