Przejdź do zawartości

Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tam oddział mężnych Spachów,[1] przy zielonym brzegu
Z karawaną, z jeńcami, stanął na noclegu.


∗                              ∗

Śród jeńców, był Szejch Arab; miał głęboką ranę,
Ręce w tył, nogi mocnym rzemieniem związane.
Nie spał — choć wszystko wkoło usnęło w obozie;
Wył z bólu i ze złości, jak pies na powrozie,
I gryzł ziemię pod sobą i przekleństw nie szczędził,
Że on, co życie całe na stepach się wędził,
Co tyle innych razy — bo któż je przeliczy!...
Do domu bez bogatej nie wracał zdobyczy,
Co z większych niebezpieczeństw umiał się wywinąć,
Musi teraz, on wolny, jak niewolnik ginąć...
Wtem zarżał koń daleko — Arab pilnie słucha...
Poznaje... za nim tęskni rumak jego biały...
A ten głos, tak przyjemnie wpada mu do ucha,
Jakby go własne dzieci z powrotem witały.
I słyszy wkrótce drugie, potem trzecie rżenie...
Ale już tak stłumione, jak głuche jęczenie...
Zdjął go żal — i nie może żalu z piersi zegnać
«Ha! rzekł, muszę go jeszcze ujrzeć i pożegnać.»
Więc, na piersiach, na brzuchu, jako wąż zdradziecki,
Przesuwa się, czołgając śród straży tureckiej,
I mimo ciężkich pętów i nieznośnej rany,
Dopełzł — kędy za nogę, koń jego kochany
Stał włosiennym powrozem przykuty do haku.


∗                              ∗
  1. Spahi inaczej Sipahi, tak nazywano niegdyś jeźdźców w armii tureckiej.