Przejdź do zawartości

Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

U stóp olbrzymiej sosny na kolana
Padli — i z jękiem wołali do Pana.
Lecz wodospadów huk głuszył ich słowa,
Noc, jako wprzódy, czarna i grobowa,
Kirem padała na serca — i wściekły
Z olśniewającym grom padł nagle błyskiem
I objął sosnę płomieni uściskiem.
Jasno się stało. Ciemności uciekły,
Jak stado kruków. W okręgu światłości
Ujrzeli straszną, wielką postać Boga.
Prawicą groźnie wskazywał, gdzie droga
Wiodła w ciemności, z oczu pełnych gniewu
Padały gromy, a głos — nakształt wiewu
Wściekłego wichru — ugiął, jak łan zboża,
Olbrzymie drzewa:
»Precz! precz ztąd, grzesznicy!
»W pocie czół waszych pożywać będziecie
»Chleb wasz powszedni! Na waszej źrenicy
»Niewiadomości kładę pieczęć! W świecie
»Wyście przeklęci!«

Padli przerażeni.
Gdy się ocknęli, ostatkiem płomieni
Dogorywała sosna. Wkoło ciemno.
Czasami snopem skier wicher zakręci
I skargą jakąś zajęknie tajemną,
A im brzmi w uszach: »Przeklęci! przeklęci!«