Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/950

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pan chce ognia? — zapytał Leopold z wyszukaną grzecznością, podając mu zapalone cygaro.
— Nie, dziękuję panu... odpowiedział student. Ale będę pana prosił o objaśnienie.
— Co pan każe? O co idzie?...
— Gonię człowieka, który się udał tą ulica... Człowiek ten jest to złodziej i morderca... jestem tego pewny... mam dowód..... Muszę go odnaleźć za jaką bądź cenę...
— W istocie, widziałem że ktoś przechodził — odparł Leopold — człowiek miny podejrzanej, biegnący z całych sił.
— Właśnie... właśnie... W którą stronę się udał?
— Wykręcił się na prawo ku Bastylii.
— Łotr wraca napowrót, aby swój ślad zatrzeć, rzekł Paweł, ale dzięki panu, nie zdoła tego uczynić! Dziękuję panu, bardzo dziękuję...
I pobiegł drogą ku placowi Bastylii, od którego, jak wiemy, Jarrelonge się oddalił.
Leopold puścił się w drogę, mocno zaintrygowany, mocno zajęty!
Zadawał sobie pytanie.
— Dla czego on ściga Jarrelonge’a? Dla czego sądzi, że to złodziej i morderca? Czy to bydlę, Jarrelonge, popełniło jakie głupstwo? Szczęściem, żem się znalazł w porę, aby zmylić napastnika.
Uszedłszy ze sto metrów, Leopold nagle ujrzał swego byłego wspólnika, wychodzącego z sieni, której drzwi nie były dobrze zamknięte.