Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/608

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... sto razy tak, to ja!... otwórzże...
W zamku dał się słyszeć zgrzyt klucza.
Drzwi się uchyliły.
— Zatrzymaj się pan chwilkę nim wejdziesz — rzekła — jestem w koszuli... uciekam...
Właśnie też Paweł miał czas czekać!
Popchnął drzwi i ujrzał Uciekającą postać nimfy, okrytą przezroczystą tkaniną.
Trzymając świecę w ręku, wszedł do pokoju sypialnego.
Studentka obudziła studenta.
Juliusz Verdier zerwał się na równe nogi.
— Co tam? — zapytał przecierając oczy. — Czy buda się pali?
— Nie, mężusiu... — To nasz sąsiad z dołu, pan Lantier, ma do ciebie interes.
— Ty, Pawle! — zawołał student medycyny kompletnie przebudzony, spostrzegając pomięszane oblicze przyjaciela. — Co tobie?... co się stało?...
— Bardzo ważny przypadek... Wstawaj!...
— W takie zimno! — Po co?
— Idzie o życie młodego dziewczęcia?
— Dziewczęcia?... — powtórzyła Zirza, która się okręciła firanką i pokazała tylko różowy buziaczek, stargane włosy i oczy błyszczące ciekawością.
Przyszły lekarz wyskoczył z łóżka i wkładał na siebie ubranie.
— Cóż to za dziewczę? — zapytał.
— Powiem ci później... Teraz nie pora rozprawiać — tu idzie o życie... — Pójdź!