Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/536

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do djabła!... do djabłą!... nie tęga droga! — mówił usiłując dojść do szczytu chwilowego, wzgórza...
Paweł nie bez trudu szedł zaraz za nim.
Z wybrzeża, oparłszy łokcie o poręcz, woźnica wołał.
— Znaleźliście panowie?
— Tak, — odparł Wiktor, którego ręce w tej chwili dotknęły powiewającej tkaniny. To musi być kobieta...
— Kobieta!... — zawołał Paweł.
I dawszy silny skok, znalazł się obok podmajstrzego.
— Jestem pewny że się nie mylę — odparł ten ostatni — czuję ją..: — Oto jest...
Słowom tym odpowiedziało nowe wyraźne jęczenie...
— Ach! nędznicy! — szepnął student. — Nędznicy.
— Zajmijmy się ofiarą, panie Pawle, — mówił dalej Wiktor. — Potem pomyślimy o mordercach, którym się Bogu dzięki nie udało.
Młodzi ludzie nachylili się nad ciałem głęboko zakopanem w śniegu i z trudnością je podnieśli.
— Czy sądzisz że biedna istota jest, ciężko raniona? — zapytał Paweł.
Spodziawam się że nie... — Zazaz zobaczymy... — Najważniejszą obecnie rzeczą, jest wydobyć ją ztąd, a to nie tak łatwo... Trzeba brać się ostrożnie... — Czekaj pan trochę...