Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtedy opuściwszy fotel przed kominkiem, dziewczę na palcach postąpiło ku pokojowi Urszuli i wsunąwszy głowę przez uchylone drzwi, spojrzało.
Lampka nocna stojąca na stoliku, oświecała bladą twarz pani Sollier.
Zamknięte oczy, nieruchoma postawa Urszuli, nie zostawiały w umyśle Renaty żadnej wątpliwości.
Towarzyszka jej spała snem głębokim.
— Matko — rzekło dziewczę — słucham twego rozkazu, — spieszę do ciebie.
Wracając do kominka, na którym leżał jej kapelusz, włożyła go i śpiesznie zawiązała wstążki; okryła się salopą futrzaną, wzięła w rękę przygotowaną walizkę i otworzyła drzwi od korytarza.
Na progu stanęła.
Zdawało jej się, że nogi nie mogą utrzymać ciężaru jej ciała.
Serce jej uderzało w piersiach szybko i głucho.
Chwiejąca się, wahająca, wyszeptała:
— Boję się... — Zkąd ta bojaźń, gdy tak niecierpliwie oczekiwana chwila nadeszła?... — O! moja matko... moja matko... poradź mi... wspieraj mnie...
Te wyrazy wychodzące z ust Renaty, wywarły na niej wpływ magiczny.
Uczuła że jej siły wracają, że bojaźń, dręcząca przed chwilą jej umysł znika i przestąpiwszy próg, zamknęła po cichu drzwi od swego pokoju.
Korytarz był ciemny, ale dziewczę było przyzwyczajone do chodzenia po nim i idąc ostrożnie, doszła do schodów oświetlonych światłem wychodzą-