Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pewnej nocy, na pensyi, miałam sen straszliwy... — mówiła Renata dalej. Ten sam (dziś widzę aż nadto dobrze) był ostrzeżeniem... odkryciem przyszłości. Ujrzałam człowieka leżącego w trumnie... Ten umarły miał rysy pana Roberta... — kobieta w żałobie klęcząc, zaklinała go, aby jej oddał dziecię... — Widziałam jak umarły otworzył blade usta i wyrzekł: „Takt Renata jest twoją córką, ale ty jej nigdy nie ujrzysz“. Choćbyś mi mówiła, że sen ów był kłamstwem, nie uwierzę ci! — zawołało dziewczę nieprzytomnie. Choćbyś utrzymywała, że ta kobieta w żałobie, błagająca, nie była moją matką, nie uwierzę ci! Choćbyś mówiła, że ten umarły nie był nieubłaganym katem mojej matki, nie uwierzę ci! — Moja matka żyje, wiem o tem, jestem tego pewna, mam tego do wód. — Za jakąż zbrodnię ją karano kradnąc jej córkę? Jaka druga, nieznana zbrodnia, zabrania mi nosić nazwisko ojca?
Renata umilkła.
Dysząca, bezsilna, czekała na odpowiedź.
Urszula załamywała ręce, mówiąc:
— Ach! to okropność!... — Tak, to. okropność! — powtórzyło dziewczę, — okropność wątpić o swoim ojcu, podejrzywać swoją matkę! okropność żyć bez: nazwiska, mniemając, że to któreby się miało prawnie nosić, jest pokryte krwią lub błotem... Tak, masz słuszność, wszystko to jest okropność!... Ale jeszcze okropniejszem jest twoje milczenie, kiedy dosyć jednego słowa, aby mnie objaśnić...