Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! Renato, Renato! — szepnęła pani Sollier, któréj oczy zwilżyły się łzami, — dziś jesteś dla mnie niesprawidliwą i okrutną i ja cię poznać nie mogę! — Biedne dziecię, nadejdzie dzień, a ten jest niedaleki, w którym przekonasz się, że mną kierował sam tylko obowiązek, że zawiniłabym, mocno zapominając o daném słowie, nie wypełniając zlecenia do końca!... Tak samo jak ty, nawet więcéj niż ty, opłakuję i ja i przeklinam przeklęte opóźnienie, któremu ulegać musimy, lecz nie nalegaj abyś sama jechała do Paryża... Napróżnobyś to czyniła... — Musiałabym być nieugiętą... — Ty nie odjedziesz bezemnie!...
Renata schyliła głowę i zamilkła.
Zdawała się ulegać jednak, całą jéj istotą, wstrząsało wzburzenie; — z głębi duszy wyrywał się krzyk oporu przeciwko téj tajemniczéj władzy, któréj się nasuwała na zasadzie mandatu bez wartości...
W téj chwili drzwi się zwolna otwarły i jedna ze służących wetknęła głowę przez otwór.
— Proszę pani, — rzekła dziewczyna, — pan doktór idzie...
— Prosić, prosić... — rzekła chora.
Lekarz, — nieduży człowieczek z miną rozumną i uśmiechniętą — wszedł do pokoju.
— Sługa wasz, moje panie, — najniższy sługa — rzekł kłaniając się kobietom!... — No, i cóż moja kochana chora, — dodał zwracając się ku Urszulki — jakże noc przeszła? Czyś pani dobrze spała?...