Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, to napal, a żywo...
Służąca zaczęła przewracać po szufladzie bufetu.
— Czego tam u djabła szukasz? — rzekł znowu gospodarz niecierpliwie.
— Klucza, proszę pana, aby nie niepokoić tej panienki, która wyjmuje klucz z zamku.
— Klucza!... — powtórzył grubas. — Cóżeś zrobiła ze swoim?
— Gdzieś mi się zapodział, proszę pana... — wybąkała służąca zarumieniona.
I jednocześnie wydobywała z szuflady klucz, który się nadawał do zamków wszystkich pokojów hotelowych. Przy kluczu tym wisiał na szpagacie kawałek czerwonej tektury.
Gospodarz wzruszył ramionami, wyjął zupełnie podobny klucz z kieszeni i zawołał:
— Połóż ten klucz... Oto masz swój... Czy wiesz gdziem go znalazł, ty nieporządna dziewczyno?
— Nie, panie... nie wiem...
— W bramie... na ziemi... na bruku.
— Musiałam go upuścić, proszę pana.
— Do kroćset, ja myślę... Weź że go, i na przyszłość bądź baczniejsza, bo inaczej pójdziesz precz.
Służąca nic nie odpowiedziawszy wyszła ze spuszczoną głową.
Leopold nie stracił ani jednego wyrazu z tej rozmowy.
Podano mu kawę.
Wlewając do niej kieliszek kirszu, myślał sobie: