Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właśnie... właśnie...
— To jest wcale nie głupio...
Dziewczyna śmiała się ukradkiem.
— Dowiem się o intryżkach panny sklepowej — myślała sobie — i tém gorzej dla niej, jeżeli zechce ze mną odgrywać jakąś rolę... ładnie ja ją urządzę...
— Zatem zgoda? — zapytał Leopold.
— Rozumie się... z warunkiem że dostanę sto franków.
— Dam ci zaraz. Mam w tobie ufność... i płacę z góry...
Leopold wydobył portmonetkę, otworzył ją i wyjął z niej pięć lujdorów.
Złoto zabłysło w oczach dziewczyny płowym połyskiem przy dalekiem świetle latarni gazowych.
Jakże się tu oprzeć tym pieniądzom obiecującym tyle cukierków, tyle ciastek, tyle stroików, nie mówiąc o wieczorach spędzonych w teatrze?
Wiemy, że Zenejda nawet nie myślała o walce.
Wyciągnęła rękę.
Lujdory wpadły w nią z lekkiem dźwiękiem metalicznym.
— Dziękuję panu... szepnęła dziewczyna, której wzruszenie głos tamowało.
— Pamiętasz co masz do zrobienia?
— Doskonale... Jutro cierpiąca... Po, jutrze do łóżka.
— Tak, tak. Do widzenia, moje dziecię!
Dziewczyna zawiązawszy pieniądze w róg chustki, rozłączyła się z Leopoldem i idąc uliczkami swo-