Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic łatwiejszego jak uniknąć niedyskretnych. Siadaj ze mną do powozu... Pomówimy sobie swobodnie.
Zenejda schyliła głowę i podrapała się w ucho.
Młoda mieszkanka przedmieścia, jak wiadomo, była przedwcześnie dojrzałą i obdarzona żywą wyobraźnią.
Zadawała na seryo sobie pytanie, czy jej towarzysz nie zamierza jej porwać i wahała się.
— Ty mi nie dowierzasz... — rzekł Leopold ze śmiechem.
— Nie, ale wołałabym z panem gdzieindziej pomówić, n nie w powozie.
— Gdzie?
— Ot, naprzykład, nad brzegiem kanału. Tam pusto i nikt nie będzie mógł nas słyszeć.
— Zgoda.... Pójdź...
Krewny przedsiębiorcy skierował się ku kanałowi.
Zenejda szła za nim...
Skoro tylko minęli powozy stojące przed dworcem winceńskim, zwolnili kroku.
— Słuchaj mnie z uwagą... — rzekł Leopold do dziewczyny. — Jesteś rozumną i pojmiesz mnie z łatwością.
— Słucham z całą uwagą.
— Albo się bardzo mylę, albo ty nie bardzo kochasz pannę Renatę, waszą sklepowę...
— O! i owszem, wcale się pan nie mylisz! Z pewnością że jej nie lubię! To bydlę, niuńka, którą