Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem zatarł ręce z niekłamaną oznaką zadowolenia.
— Pawle... kochany Pawle... — szepnęła córka Małgorzaty — strzeż się...
— Czego?
— Ścigać tego człowieka, który się bezwątpienia kryje... prześladować go... powiedzieć mu w oczy, że wiesz o jego występku... Wszystko to jest bardzo niebezpieczne... człowiek ten jest w swoim kraju, gdzie ty będziesz obcym... Jego nienawiść może go do wszystkiego popchnąć przeciw tobie...
— Droga Renato... — przerwał Paweł — nie staraj się przeszkadzać memu działaniu, napróżnobyś to usiłowała. Pojadę do Antwerpii, już to postanowiłem... zobaczę tego człowieka... mój instynkt ostrzega mnie, że tam znajdę klucz do otaczającej cię tajemnicy i ślad nędzników, którzy cię chcieli zabić... i zamordowali panią Urszulę... Jakże chcesz, abym się wstrzymał, abym się wahał, skoro mam takie przekonanie? Czyż mogę na zimno obliczać dobre lub złe szanse mego przedsięwzięcia, skoro idzie a ciebie, o twoje szczęście, o twoją przyszłość?... Nie, stokroć nie! Pojadę, chociażby nie wiem jakie niebezpieczeństwa zagradzały mi drogę i tam mnie oczekiwały! Myśl, że pracuję dla ciebie, będzie moją tarczą!...
Jarrelonge myślał:
— A to mi don Kiszot!... W obecnej porze prawie nie ma takich facetów... na szczęście...