Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mama Bandu zawinąwszy rękawy powyżej łokci kręciła się około rądli, z których wydobywały się zapachy zdolne wskrzesić umarłego.
Młodzi ludzie zostali przyjęci z najszczerszą serdecznością i zasiedli przy stole, który Baudu i Wiktor Beralle zastawili absyntem, maderą, bitterem, wermutem i t. p., aby każdy mógł używać stosownie do swego gustu i chęci.
— Czy nie ujrzymy twego brata, Ryszarda? — zapytał Paweł podmajstrzego.
— Tegoby tylko brakowało! — odpowiedział Wiktor.
— Jednakże nie byłoby w tem nic dziwnego, — zauważyła mama Baudu. Jeżeli nieszczęście mieć zechce, że po drodze wlezie gdzie do knajpy i zastanie w niej towarzyszów, to już z niej nie wyjdzie.
— Nie ma się co tego obawiać... — odparł młodzieniec. Dzisiejszego poranku dałem mu dobre rady.
— Turlututu! — zawołała gospodyni. — Ja mu je daję już od dwóch lat, a to wszystko jedno jak gdybym śpiewała Mam dobrą tabakę, na nutę Czuła kobieta...
— Dziś ja za niego odpowiadam...
— Dla czegóż go tu nie ma?
— Zatrzymał się przy Halli... Chce nam zrobić niespodziankę...
— Od czasu gdy o ósmej godzinie zrana odszedł z koszykiem łozinowym i małym skórzanym woreczkiem, miał czas zrabować całe targowisko... A! łotr!