Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A w przeciwnym razie?
— Katastrofa nastąpi natychmiast.
— Dziękuję ci za otwartość, kochany Tallandier, jestem uprzedzony a to mi przynosi ulgę...
Łkanie było odpowiedzią na te słowa i pani Urszula ukryła twarz w dłonie.
— Moja dobra Urszulo — rzekł Robert Vallerand, wykręcając głowę do biednéj kobiety, — błagam cię, nie płacz... — Na co się łzy przydadzą? — Czekaj spokojnie na chwilę rozstania... Pozostanie ci po mnie do spełnienia zadanie... — Gdy chwila nadejdzie ja ci nie powiem: żegnaj! ale do widzenia! Tam, ujrzymy się znowu!...
Głos Roberta stał się silniejszym; — był on spokojny — można było widziéć, że patrzał na swój koniec bez fanfaronady, lecz z zupełnym spokojem.
Pani Urszula przytłumiła łkanie i otarła oczy.
Chory mówił daléj, zwracając mowę do doktóra.
— Wszak o dalszéj ztąd podróży nie wolno mi myśléć.
— Ja bym nie radził zmiany miejsca, w jakichkolwiek bądź warunkach...
— Zatém złożę mandat deputowanego, a żal mi tego... Tyle było do zrobienia!... Wreszcie niech moje miejsce zajmie godniejszy odemnie a to mnie pocieszy... — Czy mogę przyjmować odwidziny?
— Bezwątpienia... — Znużenia zabraniam, lecz rozrywkę zalecam...
— Czyś przepisał receptę...
— Oto jest, na tym stole...