Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyjaw swe bole twojemu ojcu!
Herminia nie była w stanie pohamować się dłużej. Jej przepełnione bólem serce wybuchnęło łkaniem. Dwa potoki łez zalały piękną i bladą twarz męczennicy.
Boże, mój Boże! pomyślała. Gdybym miała odwagę wszystko mu powiedzieć! Gdybym się ośmieliła ucałowawszy mu ręce błagać przebaczenia, jakiego możeby mi nie odmówił. On jest tak dobrym, tak szlachetnym, tak wielkimi A więc tak! Uzbroję się w ową odwagę, gdy trzeba. Wyznam mu wszystko!
Poruszyła się, aby przyklęknąć u stóp Armanda, i wzrokiem przyćmionym łzami, spojrzała na cyferblat zegaru.
Jedna ze wskazówek, mniejsza, zatrzymała się na cyfrze IX. Druga dosięgła cyfry XII. Zegar uderzać począł dziewiątą godzinę. Jednocześnie we drzwiach salonu lokaj się ukazał.
— Co chcesz? zawołał z gniewem pan de Grandlieu.
— Przynoszę wizytową kartę, odrzekł służący. Jest to bilet osoby, która powiada, że dziś z rana oznajmiła swoje przybycie panu wicehrabiemu.
Armand wziąwszy kartkę, przeczytał głośno:
— Zimmermann! Czy powiedziałeś że jestem w domu? pytał służącego.
— Tak, panie wicehrabio. Nie otrzymałem polecenia, ażeby mówić przeciwnie.
— Zatem niech wejdzie. Przyjmę tego nieznajomego.
Pan de Grandlieu zwrócił się ku miejscu, gdzie przed minutą stała Herminia. Wicehrabiny nie było już w salonie.