Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja nie wiem, odpowiedziała. Wszystko w około mnie się mięsza. Chaos panuje w moim umyśle.
— Zbierz pamięć, przypomnij sobie. Znalazłem cię tu leżącą bez zmysłów. Zkąd i dlaczego przyszłaś do tego pawilonu. Co się tu stało?
Trzeba było raz jeszcze skłamać.
Herminia zadumała się, jak gdyby zbierając pamięć i myśli. Po upływie chwili zaczęła zwolna, jak gdyby szukając wyrazów.
— Zaledwie weszłam do siebie, uczułam się mocno cierpiącą. Przez jakiś czas siedziałam w pobliżu łóżka, ni śpiąca, ni rozbudzona, w dziwnem obezwładnieniu, nie mając o niczem pojęcia, jak tylko o wzrastającem cierpieniu. Zdawało mi się, że chłód nocy ulgę mi przyniesie. Wyszłam z pokoju. Instynktownie zwróciłam się w stronę pawilonu, gdzie chodzę codziennie. Otworzyłam okno aby zaczerpnąć powietrza. Zawrót mnie ogarnął. Upadlam straciwszy przytomność.
— A teraz? pytał wicehrabia, czy czujesz się lepiej?
— Lepiej, dzięki tobie, lecz mocno osłabioną.
— Czy jesteś w stanie powrócić pieszo do pałacu?
— Wsparta na twojem ramieniu, tak, bezwątpienia przynajmniej mam nadzieję.
— Spróbujmy więc, a gdyby cię siły zawiodły, zaniosę cię na ręku.
W kilka minut później, Herminia podtrzymywana przez pana de Grandlieu, wróciła do swojej sypialni.
Wicehrabia pełnił obowiązki pokojówki. Natychmiast położyła się w łóżko. Znużenie przemogło nad strapieniem.
Zasnęła snem twardym, głębokim.

∗             ∗