Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brym człowiekiem, mimo że jest bardziej brzydkim niż pięknym. Nader przyzwoicie ubrany, lecz mimo to wszystko nie wygląda na pana. Jestem pewien, że gdzieś już spotykałem tę osobistość, ale inaczej ubraną, ztąd trudno mi ją było poznać obecnie.
Skreślony rysopis przez starego sługę, nic przypomnieć nie mógł Henryce.
— Kimkolwiekbądź jest ten nieznajomy, odpowiedziała, muszę z nim się widzieć koniecznie.
— Zatem pani go przyjmie?
— Tak, przyjdzie on tu jutro, w południe.
Nazajutrz, pomiędzy pierwszą a drugą, stary służący ukazał się we drzwiach pokoju panny d’Auberive.
— Ow nieznajomy przyszedł, i czeka, rzekł.
— Wprowadź go natychmiast, i odejdź, odpowiedziała Henryka.
Za chwilę wszedł przybyły, składając w progu najkorniejsze ukłony.
Podobnym był zupełnie do Sariola uperfumowanego, wyfryzowanego i przybranego w takiż sam garnitur, jak miał tamten kilkoma wprzód tygodniami, gdy pod szuranym tytułem „barona de Sariol“ szedł wraz z Loc-Earnem do restauracji „pod Koszem kwiatów“.
Miał na sobie długi czarny surdut krojem mieszczańskim zrobiony; oczy zakrywały mu błękitne okulary, nadając jego obliczu pewien wyraz dobroduszności, to właśnie, co Józef nazywał „dobrym człowiekiem“.
Ważne te zmiany tłumaczą, dla czego go stary sługa nie poznał.
Zobaczywszy natenczas swego eks-wspólnika i zara-