Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał szkice z zamku i lasu. Dwie wiarogodne osoby, z których jedna jest głośną i sławną, towarzyszyły mi tam, nie odstępując na chwilę. Nocowaliśmy w jednym i tym samym pokoju, i razem powróciliśmy wczoraj rano do Paryża. Nie, panie, to oskarżenie wymierzone przeciw mnie, wcale mnie nie niepokoi, ani wzrusza, ni trwoży. Myślę jedynie o popełnionej zbrodni; o księciu, który był moim przeciwnikiem; o tej nieszczęśliwej kobiecie; którą tyle kochałem. Ach! Fanny, Fanny, jakaż straszna kara! Po chwili milczenia, Jerzy zwracając się do Jobin’a, mówił dalej: Pan znasz zabójcę, jak mi to powiedziałeś. Na imię nieba! wymień mi jego nazwisko!
Jobin pochylił się, szepcząc do ucha artyście:
— Mordercą jest baron de Croix-Dieu!
Tréjan spojrzał na agenta z takiem osłupieniem, że Jobin cofnął się, sądząc, iż artysta zwarjował.
— Baron! baron de Croix-Dieu! powtarzał Jerzy. Ach! jakże tu widnieje ręka Opatrzności! jak jasno się ukazuje Boża sprawiedliwość! Zaczekajcie, zaczekajcie, panowie.
I, wskoczywszy na stolik stojący pod otworem, przebitym w ścianie dla piecowego kanału, uniósł końcem noża deseczkę, nakrywającą ów otwór, i spojrzał przezeń do wnętrza sąsiedniego pokoju.
— Wejdź pan, i patrz! rzekł do Jobin’a. Wejdź, i spójrz dobrze!
Łóżko stało na wprost tej w ścianie przebitej, okrągłej dziury.
Filip, zbudziwszy się nagle, ujrzał w otworze twarz