Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bez najmniejszych w świecie. Zgadzasz się na to? Przyjmujesz? Inaczej mógłbym sądzić, że mi nie ufasz...
— Nie ufać, dla czego? odrzekł zapytany. Wiem, że mnie potrzebujesz teraz, nie mam więc powodu obawiać się ciebie. Pokładam w tobie zaufanie, i mimo wspomnienia owej uczty pod „Koszem kwiatów“ gotów jestem pić twoje wino!
— Dobrze, rzekł Filip, wprowadzając Sariola do gabinetu, za chwilę będziesz miał podane śniadanie.
I umieściwszy swojego gościa, wszedł do sypialni, otworzył mieszczącą się w ścianie szafkę z pólkami, gdzie w dniu poprzednim ukrył butelkę zatrutego Johannisberger’a a udawszy się do jadalni, postawił tę butelkę na bufecie.
— Pomimo wszystko, co mówi Sariol, szeptał Croix-Dieu, zdaje mi się, że ta sprawa znajdzie opór ze strony Henryki. Będę próbował, ale obawiam się że panna d’Auberive, wiedząc niektóre szczegóły, będzie wolała zostawić raczej bez nazwiska swojego syna, niźli uprawnić go, dając mu za ojca Roberta Loc-Earn! Dostanę niechybnie odprawę. Wszak mądry człowiek przygotowuje sobie zawsze dwie drogi. Jedenasta, rzekł, spoglądając na zegarek. Tylko co patrzeć Oktawiusza.
Jednocześnie zadzwoniono gwałtownie do przedpokoju.
— Ha! wyszepnął Croix-Dieu, otóż mój gość nadchodzi.
Filip przekonany, że to zadzwonił Oktawiusz, przeszedł do salonu na jego przyjęcie.
Służący wiedząc, że ów gość poprzednio przybyły,