Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siały nad stołem, na gwoździach. Jeden z tych kluczów otwierał małą furtkę w osztachetowaniu. Pochwyciwszy go Filip, wsunął do kieszeni.
Po upływie minuty odźwierna wróciła.
— Pani hrabina prosi pana barona, wyrzekła.
— Byłem tego pewien, odpowiedział Croix-Dieu.
Pokojówka wybiegłszy z przedpokoju, otworzyła drzwi, i Fanny ukazała się podając rękę przybyłemu.
— Miałeś słuszność mój przyjacielu, wyrzekła, że zakaz przezemnie wydany nie dotyczył ciebie. Kto jednak mógł się spodziewać twego przybycia o tak późnej godzinie? Właśnie miałam się udać na spoczynek.
— Może przeszkadzam?
— Bynajmniej. Jesteś jak zwykle gościem pożądanym. Cieszę się widząc cię u siebie. Usiądź że baronie, zaczęła, i porozmawiajmy, lecz rozmawiajmy prędko. Przedewszystkiem jednak pozwól, że cię zapytam, powiedz, cóż świat mówi o mnie?
— Mamże ci szczerze odpowiedzieć?
— Tak, zadam tego.
— I nie obrazi cię moja otwartość nieco brutalna?
— Czyż mogłabym o cokolwiekbądź urazić się na ciebie?
— A zatem, dowiedz się, że cała opinia jest przeciw tobie hrabino. Obrzucono cię kamieniami!
— Skutkiem tego nieszczęśliwego pojedynku zapewne.
— Tak, lecz głównie z powodu szalonej myśli sprowadzenia tu do siebie swego ranionego kochanka.
Oczy Fanny Lambert zapłonęły gniewem.
— A to mi się podoba! zawołała. Sądzisz więc, że