Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówisz więc, że moje listy zostały ci ukradzionemi? zaczęła pani de Grandlieu.
— Tak. Jestem obecnie tego pewnym. Ciemne dotąd szczegóły, rozjaśniły się nagle przedemną. Odgaduję jak, i w którem miejscu kradzież spełnioną została.
— Znasz więc złodzieja?
— Widziałem go, ale nie znam. Był to młody mężczyzna, widocznie narzędzie jakiejś ułożonej zmowy. Daremnie szukam tu jakiejbądź nici przewodniej. Nie trudźmy się jednak obecnie nad rozjaśnieniem szczegółów. Myślmy o przyszłości raczej, o naszem ocaleniu! Ale bez łez, zaklinam, dodał, okrywając pocałunkami ręce Herminii. Cała ta sprawa jakimbądźkolwiek sposobem załatwioną być musi. Uspokój swoją główkę i serce ukochana. Wracaj do pałacu, a przedewszystkiem przebacz temu, który cię kocha nad życie, przebacz przykrości jakie przebywasz przez miłość dla niego!
Herminia odpowiedziała tkliwym, melancholijnym uśmiechem. Uspokoiła się, jak to zaznaczyliśmy, ów list wszelako przeraził ją tak gwałtownie, że dotąd jeszcze nerwowo drżała, i od chwili do chwili łza ukazywała się na jej długich rzęsach spływając na policzki.
Andrzej odprowadził ją do wynajętego powozu, którym odjechała na przedmieście świętego Honorjusza, następnie, aby nie tracić czasu na zaprzęganie koni do własnego ekwipażu, wskoczył do przejeżdżającego fiakra, któremu kazał jechać na ulicę świętego Łazarza, i wszedł do Filipa Croix-Dieu.
— Niema pana barona w domu, rzeł mu służący.
— Czy nie mówił gdzie jedzie?