Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzę pomocnicza kasa bankowa, to biurko.
— Prawie, odrzekła z uśmiechem Fanny, mam tu klejnoty i walory pieniężne na sumę dwóch milionów trzystu tysiecy franków.
Źrenice barona chciwością się zaiskrzyły.
— Dlaczego chowasz u siebie tak wiele pieniędzy? zapytał.
— Ażeby je mieć zawsze pod ręką. Znajduję przyjemność w przeglądaniu od czasu do czasu tych skarbów. Rozwesela mnie to i bawi.
— Pojmuję, odrzekł, lecz czyli nie dopełniasz wielkiej nieprzezorności w ten sposób działając?
— Żadnej! Moi służący nie domyślają się wcale co owe biurko w sobie zawiera. Zresztą, ta kasa żelazna zabezpieczona jest od włamania i pożaru. Niemożna ją otworzyć bez kluczyka, z jakim nigdy się nie rozstaję, jak również nie znając tajemnicy, otwierania. Nie grozi więc tu żadne niebezpieczeństwo. Lecz mam już to czego potrzebowałam. Idźmy dalej.
To mówiąc ujęła pęk kluczyków różnej wielkości, zawieszonych na stalowej obrączce. Dwoma z nich zamknęła płyty drogocennego biurka.
Croix-Dieu zachowując się obojętnie z pozoru, badał jednak uważnie z oddalenia układ sprężyny.
— Kto wie? pomyślał, może mi się to przydać kiedykolwiek. A potem głośno zapytał: Od czego są te klucze, hrabino?
— Od wszystkich mebli znajdujących się w apartamencie, i od pracowni Jerzego.
— Jakim sposobem pozostają one w tworu ręku?