Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

statnia wystawa w Salonie sławę ci prawie zjednała. Wystarcza ci chcieć tylko. Pracuj więc, pracuj!
— Czyż mogę? rzekł Jerzy z pognębieniem. Jestże możebną praca natenczas, gdy myśl ciężka przytłacza umysł? Gdy bezustanna boleść łamie i denerwuje? Tréjan, artysta, umarł! na zawsze umarł! Nie posiadam już odwagi, siły, ani talentu! Jestem niezdolnym, obezwładnionym. nie egzystuję już więcej! Czy wiesz gdzie niekiedy szukam i w czem znajduję pociechę?
— Gdzie, w czem?
— W absyncie, mój drogi! Zamykam się, piję, aż do upojenia, a wtedy zapominam!
— Co czynisz nieszczęśliwy!
— Tak, nieszczęśliwy, bardzo nieszczęśliwy! Pogardzasz mną, nieprawdaż?
— Przeciwnie, budzisz we mnie głębokie, szczere politowanie.
— Naprawdę mnie więc żałujesz?
— Z całej duszy.
— Uczyń coś zatem, ażeby mnie ocalić.
— Rozporządzaj mną według woli.
— Moja żona cię słucha. Masz na nią wpływ nieograniczony. Powiedz jej, ażeby mnie kochała. Przedstaw jej, że to uczynić powinna, że tak należy, że trzeba! Przyrzekasz mi to uczynić?
— Przyrzekam!
Zmarszczka głęboka na czole Jerzego zniknęła. Odblask radości zajaśniał w jego spojrzeniu. Pochwycił obie ręce Filipa, a ściskając je konwulsyjnie wyszepnął:
— Ach! jesteś przyjacielem moim baronie, prawdzi-