Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie! Mówię więc dziś w wieczór nie licz na mnie wcale. Jutro jeżeli zechcesz, przy śniadaniu, opowiem ci szczegóły tego dramatu.
— Oczekiwać cię będę jutro u siebie punktualnie o jedenastej.
— Stawię się, odrzekł Oktawiusz, jeżeli, dodał śmiejąc się, jeżeli do jutra ci ludzie, którym zawadzam nie będą się starali mnie „z drogi sobie usunąć“.
Pozostawmy barona de Croix-Dieu, zawiedzionego w swych planach, ale mimo to nie zniechęconego i wyszukującego nowych kombinacyj w swym niewyczerpanym umyśle, a tymczasowo opowiedzmy czytelnikom, to co Oktawiusz miał opowiadać nazajutrz swemu zdradliwemu przyjacielowi.
Pozostawiliśmy owego Maquarta, zabójcę, nasłanego przez Sariola nad brzegiem Marny, gdy zdjąwszy swoje rybackie przebranie, jechał z Loupiat’em, woźnicą fiakra, drogą ku Paryżowi, upewniwszy się po upłynionym kwadransie czasu, iż ciało topieca nie ukazało się na spokojnych wodach rzeki.
Rozbójnik ów był pewien, iż śmiertelnie ugodził po dwakroć Oktawiusza swym katalońskim nożem, w chwili, gdy kołnierz od ubrania młodzieńca pozostał mu w ręku, i gdy chmury zakrywszy księżyc, sprawiły głęboką ciemność.
Ów łotr tymczasem mylił się srodze. Ostrze noża dosięgnęło jedynie ubrania młodzieńca płynącego w bliskiem omdleniu z biegiem rzeki.
Dosięgnąwszy wybrzeża, wszedł na nie, nie bez trudności, mimo iż plaskiem było zupełnie, i znalazł się