Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wia cię być może?
— Nie, panie hrabio, odrzekł kłaniając się Aleosco. Nie spodziewałem się jej wprawdzie, wszak ją przewidywałem.
— Powinieneś pan był ją przewidywać, jak mi się zdaje, rzekł Jerzy, ponieważ ty mnie to zmuszasz do przestąpienia po raz ostatni progów tego domu, z którego pragnąłem wyjść na zawsze. Oddałeś się na moje rozkazy przed trzema tygodniami, jak to powinien był uczynię każdy szlachetny człowiek; ofiarowałeś mi zadość uczynienie, jakiego nie przyjąłem. Bo i cóż zresztą mogłem zarzucić dawnemu kochankowi dziewczyny nazywającej się Fanny Lambert? Zostałem oszukanym przez zwykłą ladacznicę, wszak pan nie miałeś w owem oszustwie udziału. Pozostawało mi się tylko oddalić, co uczyniłem. Dziś, wszystko się zmieniło! Dziś, pan jesteś kochankiem nie Fanny Lambert, ale hrabiny de Tréjan, i nie masz nawet o tyle wstydu abyś to ukryć się starał! Zapominasz pan że ta istota tak nisko upadła, nosi moje nazwisko! Kompromitujesz pan publicznie moją żonę! W błocie kalasz mój honor! Jest to zniewaga dla mnie, śmiertelna zniewaga! Tej nie przyjmuję! A ponieważ obelga ta była publiczną, publicznie ci ją oddaję!
To mówiąc Jerzy szybko podniósł rękę i uderzył rękawiczka twarz księcia.
Aleosco wydał okrzyk wściekłości. Oczy mu ogniem zapłonęły. Co tylko było dzikiego w jego naturze, naraz wybuchnęło. Chwycił za ramię swego przeciwnika z siła i wściekłością zapalczywego zwierzęcia, i ściskał