Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ma się doskonale, wygląda wybornie.
— Nie wrócił do swoich dawnych zwyczajów podczas mej nieobecności?
— Nie panie baronie.
— Zatem wszystko idzie jak najlepiej.
— Tak, tylko...
— Tylko co?
— Wróciły się dawne sceny pomiędzy panią Gavard i panem Oktawiuszem i bardziej gwałtowne niż kiedy. Pani w szalony gniew wpada.
— Co ty powiadasz? skąd ten gniew?
— Niewiem doprawdy, i wydaje mi się bardzo niesprawiedliwym ten gniew na pana Oktawiusza, ponieważ on teraz żyje skromnie jak panienka. Wraca zwykle przed północą, spoczywa w łóżku o pierwszej godzinie. Nie mogę zgadnąć co naszą panią tak gniewa, ale to straszne panie baronie. Gdy pan Oktawiusz wyjdzie od matki jest bladym jak ściana.
— Będziemy się starali to jakoś ułożyć, rzekł Filip. Pójdź zamelduj mnie.
We dwie minuty później Croix-Dieu wszedł do salonu, w jakim widzieli go już nasi czytelnicy.
Pani Gavard zawsze piękna a zalotniejsza niż kiedy, uchyliła się przed pocałunkiem jaki baron chciał złożyć na jej czole.
Przybrał skutkiem tego smutną fizjognomię.
— W czemże zawiniłem, że mnie tak przyjmujesz Blanko? zawołał. Zaledwie wszedłem do siebie, znalazłszy twój list chwytam go, pożeram i biegnę tu. W czemże tu występek? Opowiedzże mi o swoich zmartwieniach,