Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się zupełnie już dobrze i wydalać się niechce, ale że tańczyć tego wieczora nie będzie już wcale.
Andrzej upewniwszy się obecnie, że o zdrowie pani de Grandlieu niepotrzebuje się niepokoić, zadowolony zwrócił się do zimowego ogrodu, gdzie spotkały go dwie tak wielkie radości i usiadł na ławce u stóp posągu, w tem samem miejscu, gdzie przed tak niedawnym czasem siedziała Herminią czyniąc swej przyjaciółce poufne zwierzenia. Przez kilka sekund siedział pogrążony w roskosznych wspomnieniach, gdy nagle głos jakoby mu znany wyszepnął nad nim:
— I cóż. mój chłopcze, będziesz teraz wierzył swemu staremu przyjacielowi?
— Ty, tu. baronie? zawołał młodzieniec zrywając się zdumiony.
— Tst! wyszepnął Croix-Dieu kładąc palec na listach. mów ciszej, proszę cię o to! Nie będąc zaproszonym. winienem zachować najściślejsze incognito. Moja postać nieznana, nie może zwrócić niczyjej uwagi z wyjątkiem jednego tylko wicehrabiego de Grandlieu, z którem spotkania się unikam starannie. Zresztą, narażam się zbyt wiele. Dostałem się do tego zimowego ogrodu, ominąwszy salony i jestem tu obecnym przeszło od godziny.
San-Rémo drgnął pomimowolnie.
— Od godziny? powtórzył. A zatem?...
— Zatem, mówił dalej Croix-Dieu, byłem świadkiem sceny, odegranej wybornie przed chwilą przez dwoje uroczych aktorów. Wszak o tem chcesz mówić jak sądzę?
— Tak właśnie, wyszepnął Andrzej zmięszany.