Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wszystką krew gotów jest oddać dla mnie, powtarzała sobie; powiedział i jest to prawdą, wątpić nie mogę, ponieważ uczynił to o czem mówi.
San-Rémo pierwszy przemówił teraz.
— Herminio! wyszepnął.
Po raz pierwszy w życiu poważył się użyć tej poufałej nazwy, mówiąc do wicehrabiny. Pani de Grandlieu. spojrzała na niego, lecz bez zdumienia i gniewu.
— Herminio! powtórzył drżącym głosem, z cicha. Błagam cię o jedną łaskę. Zechcesz mi ją udzielić?
Córka Klotyldy de Randal badawczo na niego spojrzała.
— To o co prosić cię zamierzam, jeżeli spełnić raczysz, sprawi mi radość jakiej nie dorówna nic w świecie.
— Cóż to takiego? zapytała Herminia.
— Ja chcę, ja pragnę tego kwiatu, wołał; kwiatu wybranego z pośród wielu, ponieważ na jego bieli błyszczy kropla krwi dla ciebie przelanej. Z tym kwiatem łączy się me życie! Błagam o niego, oczekuję. Daj mi go przez litość Herminio!
— Oto jest, wyszepnęła pani de Grandlieu. Weź! oddaję go w twe ręce.
I, odpiąwszy ów kwiat skrwawiony, podała go markizowi.
Pochwyciwszy go z okrzykiem powstrzymywanej radości, okrywał go pocałunkami i ukrył na piersiach, a czując chwiejącą się panią de Grandlieu w swoich ramionach, aby ją lepiej podtrzymać, silniejszym otoczył ją uściskiem.
Herminia, omdlewająca prawie, nie miała już ni sił,.