Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Herminia z trybuny widziała to straszne wzburzenie wierzchowca, i blada z trwogi, rozrywała w szczątki bezwiednie fiolki swego bukietu, i koronkę u batystowej chusteczki. Zawrót ją ogarniał, podobny temu, jakiego doświadcza zuchwalec pochylony nad głęboką przepaścią.
Pani de Ferrier przywiodła ją do przytomności zapytaniem:
— Czyś kiedy towarzyszyła, Herminio, podobnym gonitwom?
— Tak, wyszepnęła pani de Grandlieu, w Dieppe i w Paryżu.
— Robiłaś zakłady?
— Nigdy dotąd jeszcze.
— Ja także nie... A wyobraź sobie, że pałam chęcią ku temu. Mówią że to bardzo zajmujące, żęto podwaja interes gonitw, i zwiększa wrażenie. Nie dla tego to mówię, ażebym wzruszeń potrzebowała, mam ich dość, nawet za zbyt wiele, lękając się o mego męża. Lecz właśnie dla tego, że się obawiam, byłby to środek przeciwdziałający. Chcesz się założyć?
— Chcę wszystko, czego ty chcesz, odpowiedziała wicehrabina z roztargnieniem.
— A więc zróbmy zakład na jaką znaczną sumę.
— Dobrze.
— Gdyby ot, na dwadzieścia pięć luidorów?
— Zgoda.
— A więc ułożone stawiani dwadzieścia pięć luidorów na Normę, jeżdżoną przez Gontrana. A ty na kogo stawisz?