Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na plac Bastylji! do dworca kolei Winceńskiej! Jedz co koń wyskoczy!
Posłuszny otrzymanemu rozkazowi woźnica tak spieszył, że o dziewiątej minut trzydzieści sześć, koń zatrzymał się przed dworcem kolei cały pianą okryty.
Oktawiusz wsiadł do wagonu pierwszej klasy, gdzie się znalazł sam jeden. Maszyna gwizdnęła. Pociąg wyruszył w drogę.
Powstrzymawszy się od szczegółowego opisu boleści nieszczęśliwego, poprzestaniemy na krótkiem powiadomieniu czytelników, że po gwałtownych wybuchach oburzenia i gniewu, następowały łzy gorzkiej boleści, a po straszliwych groźbach usta Oktawiusza szeptały:
— Jak ja ją kochałem! tę niewdzięcznicę. Boże! jak ja ją kochałem! Na co mi przyda się życie teraz, skorom ją utracił? Wołałbym usłyszeć że ona umarła. Ale dowiedzieć się że jest nikczemną, o! to nad moje siły!
Pociąg zatrzyma! się na szóstej stacji. Konduktor zawołał:
— Joinville! Joinville!
Oktawiusz wysiadł z pośpiechem.
Była godzina dziesiąta minut trzydzieści sześć wieczorem, gdy wyszedłszy z dworca drogi żelaznej, zwrócił się na błotnistą, spadzistą ulicę, wiodącą po nad brzeg Marny, a kierując się według wskazówek w liście, zwrócił na lewo i w kilka minut ujrzał przed sobą całą flotyllę czółen rybackich i przewoźniczych, stojących a brzegu.
Nie zatrzymując się wcale, wyszedł na drogę całkiem osamotnioną, mającą po prawej stronie rzekę, a