Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wicehrabina odsłoniła oczy właśnie w chwili tej krótkiej, wstrząsającej walki między markizem a jego wierzchowcem. Rozwścieczony tem niespodziewanem pochwyceniem siebie, lecz nie uznając się jeszcze zwyciężonym Tonton, bronił się, jak umieją się bronić konie czystej krwi, uparte, nieposkromionego charakteru. Piorunujące skoki na bok i w tył, rzucania tylnemi i przedniemi nogami, wierzgania przyprawiające o zawrót głowy, wszystkiego próbował, lecz w ciągu dwóch minut wyczerpał bezskutecznie swój repertuar.
San-Rémo elektryzowany obecnością Herminii, słysząc jeszcze ów okrzyk trwogi z jej ust wybiegły, siedział jak przykuty do siodła; najsilniejsze rzuty i skoki kunia nie zachwiały go na nim ani na chwilę.
Tonton zrozumiawszy zbyt późno, że obrał zły sposób z którego mógł zyskać tylko kolnięcie ostrogą albo zacięcie szpicrutą, stał się nagle posłusznym, i pod naciskiem kolan swojego jeźdźca pomknął jak strzała w stronę alei, przesadzał z lekkością ptaka ploty, barjery i rów dzielący go od rzeki, a dobiegłszy w kilka sekund do wyniosłości parku, zawrócił sam, i przebiegł tęż drogę z powrotem, tak samo przeskakując zapory, jakich nie dotykał prawie nogami, aż zatrzymał się wreszcie poskromiony, drżący, wspaniały, u stopni tarasu, na którym stała Herminia.
— Tonton przestraszył panią, rzekł Andrzej ukłon jej składając. Przebacz mu pani, on więcej już tego nie uczyni. W głębi, jest to baranek, który się lubi w djabła przemieniać.