Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez kilka sekund milczeli oboje siedząc tak blisko siebie, iż zdawało się im że w przyśpieszonem serc uderzeniu słyszą wzajemną rozmowę.
Wicehrabina pierwsza przerwała milczenie.
— Andrzeju! zaczęła jakież wyobrażenie o mnie powziąłeś przeczytawszy mój list?
— Uszczęśliwienie jakiego doznałem było tak wielkiem, żem w pierwszej chwili lękał się wierzyć ażeby ono rzeczywistem być mogło, i teraz nawet, patrząc na ciebie Herminio, trzymając twą rękę, zapytuję siebie czyli to nie sen, nie złuda?
— Nie uczułeś dla mnie pogardy?
— Czyż można gardzić tem kogo się ubóstwia?
— Okazałam się jednak zbyt słabą, nikczemną.
— Jesteś szlachetną! wzniosłą nad wyraz!
— Mówiłeś o śmierci, pragnęłam cię ocalić. Ta straszna groźba, jaka nakazywała mi o wszystkiem zapomnieć a jedynie myśleć o tobie, nie była próżnem z twej strony zagrożeniem, wszak prawda?
— Byłem gotów umrzeć, przysięgam! Żyć, nie widząc ciebie, żyć bez nadziei, wiesz dobrze, że to przechodziło me siły!
— W tem leży jedyne dla ranie usprawiedliwienie. Czyś pojął przynajmniej jak ciężko walczyłam, ile wycierpiałam?
— Pojąłem nadewszystko, że mnie kochasz, że przyjdziesz. Pisałaś mi, że jestem bezlitośnym, Bóg świadkiem, że nie uczyniłem tego przez żadne wstrętne samolubstwo, ale wiedziony siłą miłości, pragnąłem nią zatrzeć bolesne wspomnienia walk twoich i cierpień.