Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będzie to kosztowało do dziesięciu tysięcy franków. Ufam niezachwianie w punktualność pana markiza. ale dziś interesa idą nam tak ciężko! Ogólna prawie stagnacja! Bankierowie trzymają kasy zamknięte; pieniądz coraz trudniejszym się staje. Ja sam nie mając otwartego kredytu muszę być nader oględnym w udzielaniu go innym. Jakąż kwotę mógłby mi pan markiz dziś wypłacić?
— Żadnej obecnie. Z dniem pierwszym przyszłego miesiąca będę panu płacił miesięcznie po tysiąc franków.
— Na takich warunkach uważam interes ten dla siebie za niemożebny, odparł przemysłowiec. Odrazu panu markizowi wyjaśnię na czem mógłbym poprzestać, chcąc nadal zjednać sobie pańskie względy. Pięć tysięcy franków zaraz, gotówka; a reszta w ratach trzy lub czteromiesięcznych.
— Ostateczna to propozycja z pańskiej strony?
— Ostateczna, panie markizie. Pragnąłbym większą panu uczynić dogodność i oddać się na pańskie usługi, ale widzi Bóg, niemogę, będąc sam bardzo ścieśnionym.
— Weź pan potrzebne miary na rozległość lokalu wyrzekł San-Rémo po chwili. Za godzinę przyniosę panu żądane pięć tysięcy franków, lub też zupełnie wyrzeknę się tego umeblowania.
Andrzej wsiadłszy do kabrjoletu kazał się wieść na ulicę św. Łazarza do pana Croix-Dieu.
Filip, jak wiadomo czytelnikom, z niewyczerpaną a trudną do wytłómaczenia skwapliwością, ofiarował się być bankierem Andrzeja od chwili, gdy temuż wypłata owej tajemniczej pensji po sześć tysięcy franków mie-