Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż jest twojemu panu? pytał Croix-Dieu Edmunda wychodząc raz od markiza San-Rémo.
— Niewiem panie baronie, rzekł sługa, i to mnie wielce niepokoi. Do mnie już on się prawie wcale nie odzywa, ale za to sam mówi do siebie. Podsłuchiwałem kilkakrotnie pod jego drzwiami, lecz słyszałem tylko zdania bez związku, świadczące, że mój pan musi być bardzo nieszczęśliwym.
— Czy go odwiedzał pan de Grandlieu.
— Był u niego dwa razy, a jednego wieczora przyprowadził za sobą swego konia Tontona.
— Kogo innego zaniepokoiłoby to może, i sądziłby, że wszystko stracone, pomyślał Filip wsiadając do powozu. Ja jednak odgaduję lepiej, i widzę że chwila stanowcza się zbliża. Jest to już ostatnia walka, ostatni wysiłek oporu, biedna wicehrabina! Będzie miała przynajmniej tę chwałę, że dzielny opór stawiała swojej miłości. Wkrótce ciekawych dowiemy się rzeczy.
Zaledwie Croix-Dieu wrócił do domu, oznajmiono mu przybycie panny Marietty, staranniej niż zwykle zakwefionej.
— Panie baronie, rzekła, ważne przynoszę dziś wiadomości.
Filip uśmiechnął się.
— Od ostatniej mojej bytności u pana barona, pani moja zmieniła się do niepoznania. Surowo poleciła drzwi zamknąć przed wszystkimi. Nie przyjmuje nikogo.
— Ani nawet pana San-Rémo.
— Jego szczególniej! Mówię, uważaj pan, szczególniej ponieważ wicehrabia przyprowadził go wczoraj na