Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy baron wszedł, Andrzej nie wiedząc, że on spotkał przed pałacem pana de Grandlieu, zachował w tajemnicy bytność tegoż ostatniego.
Filip udawał zarówno, iż o tem nie wie i odszedł po krótkiej wizycie.
— Andrzej postanowił grać komedję. Wiedziałem o tem, mówił baron do siebie. Skłamał po raz pierwszy przedemną. Będzie teraz milczał lub kłamał dalej. Na szczęście, dodał z uśmiechem, znajdę sposób dowiedzenia się o wszystkiem.
I przystanąwszy na stopniach schodów, skinął na lokaja stojącego za oszklonemi drzwiami.
— Edmundzie, mój dobry chłopcze, rzekł do biegnącego ku sobie służącego, wszakże twój pan, pan markiz San-Rémo wyjeżdża konno codzień z rana?
— Tak panie baronie, jeśli jest pogoda.
— Jak długo bawi na tych przejażdżkach?
— Około dwóch godzin, nigdy mniej, a niekiedy więcej. Pan markiz wyjeżdża o siódmej rano a wraca o dziewiątej lub kwadrans na dziesiątą.
— Podczas jego nieobecności jesteś wolny?
— Tak, panie baronie.
— A więc któregokolwiek bądź rana wsiądź do fiakra i przyjedź do mnie. Potrzebuję z tobą pomówić. Wrócisz przed przybyciem pana markiza i nie będzie on nawet wiedział, że wychodziłeś z domu.
— Będę się starał być posłusznym panu baronowi, rzekł Edmund.
— Dobrze, bądź jednak dyskretnym.
— Niech się pan baron nie obawia. Dyskrecja jest