Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Croix-Dieu. Jakie pan wymieniłeś nazwisko?
— To nie nazwisko panie baronie, odrzekł przybyły, lecz trzy litery, trzy najprostsze litery alfabetu.
— Nie rozumiem.
— Te trzy litery znaczą: „Sariol.“
— Co to jest Sariol? Nie rozumiem.
— W takim razie racz panie baronie sięgnąć pamięcią do dwóch swoich dawnych przyjaciół, hrabiego Loc-Earn’a i Roberta Saulnier. Będzie im obu nader przyjemnie, jestem przekonany, odświeżyć twą pamięć.
Croix-Dieu uczuł jak krople potu występują mu na skronie. Nieopisana trwoga ścisnęła mu serce. Usiłował jednak przybrać dobrą minę i zakładając ręce na piersiach rzekł:
— Zapytuję sam siebie od kilku minut panie notarjuszu, czyli posiadasz zdrowe zmysły, i nie ukrywam tego, iż mówi mi przeciwnie moje przekonanie. Wybieraj zatem między temi trzema alternatywnami: Albo jesteś szalony, albo żartowniś, lub też wmięszany naiwnie w jakie qui-pro-quo. Nie znam i nigdy nie znałem człowieka z takiem nazwiskiem. Zakończmy rzecz tę więc jak najprędzej, a jeżeli celem twojej wizyty jest mnie zabawiać nonsensami, oświadczam ci że nie mam na to czasu.
— Niepoznawać, wypierać się swoich przyjaciół, swoich kochanych, najlepszych przyjaciół, ach! jak to niegodnie! mruczał przybyły żałośliwym tonem.
— Czy jeszcze?.
— Ach! panie baronie, jakże mnie martwisz ciężko!
Croix-Dieu powstał.