Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jutro z rana przybędę tu. Przypuszczam, co nawet jest rzeczą pewną, że gorączkowy paroksyzm nastąpi tej nocy. Nie przestraszaj się. Jest to następstwo nieuchronne z zatrucia belladoną.
— A zatem wierzysz w zatrucie, doktorze? pytał Croix-Dieu.
— Bardziej niż kiedy. Popełnioną tu została zbrodnia, samobójstwo lub nieroztropność. Tego wyjaśnić nie jestem w stanie, rzekł lekarz. Sara to wyśledzisz, Oktawiuszu. bez wątpienia. Otrucie jednak nie ulga wątpliwości. Chciałżebyś poznać moje domniemania w tyra razie?
— Ach! wołał młodzieniec, mów, mów doktorze, na Boga!..
— A więc domyślam się, że uknuto występne działanie przeciw tej dziewczynie, o której mówisz, że jest tak niewinną i czystą, obok swej czarującej piękności. Pochwycono sposób z jakiegoś starego melodramatu lub romansu, i w najhaniebniejszym celu podano jej narkotyk, w zbyt wielkiej dozie.
— Ach! to byłoby strasznem! wołał Oktawiusz z gestem przerażenia.
— Zapewne! lecz na nieszczęście podobnie nikczemne zbrodnie częściej się zdarzają niż o tem sądzić możemy.
— Lecz prawo, sąd, sprawiedliwość?..
— Co może tu sprawiedliwość, jeśli o niczem nie wie? Często ofiara, przygnębiona wstydem, milczy, nie odważywszy się wnieść skargi, i uzuchwala owem milczeniem potworność takiego łotrostwa!