Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwycił ją w objęcia i złożył na kozetce, na której sam siedział przed chwilą.
Jednocześnie nowa osobistość ukazała się we drzwiach pokoju, a marszcząc brwi z niezadowoleniem, ozwała się surowo:
— Kobieta, tu, u ciebie? w domu, gdzie zamieszkuje twoja matka? Wiesz Oktawiusza, że mam dla ciebie wiele pobłażania. Pomijam wiele twych szaleństw, lecz to tu przechodzi wszelkie granice! Posuwusz się obecnie nazbyt daleko!
— Baronie! zawołał młodzieniec, czyliż nie widzisz że to biedne dziecię umiera?
Croix-Dieu zbliżył się ku mówiącemu.
— Ach! zawołał, udając zdumienie, jeśli się nie mylę to Dinah Bluet? Cóż się jej stało?
— Niewiem, opowiadać mi właśnie zaczęła, gdy zemdlała.
— No, nie obawiaj się, niema niebezpieczeństwa. Czy to dziewczę zwykle przychodzi do ciebie?
— Dziś przyszła raz pierwszy, przysięgam!
— Lecz cóż ja powiem twej matce?
— Mej matce? powtórzył Oktawiusz, patrząc na przybyłego z osłupieniem.
— Ma się rozumieć, co powiem? Wychodziłem właśnie od pani Gavard, gdy dzwonek wściekle tętnić zaczął przed chwilą. Zaniepokojona twoja matka prosiła mnie, bym ją powiadomił co się tu stało? Oczekuje na mnie. Cóż więc jej powiem?
— Jest sposób, baronie. Powiedz, że przybył jeden z mych wierzycieli. Będzie to prawdopodobnem, często