Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sądzisz więc pan, żem cię już gdziekolwiek widziała.
— Tak, widziałaś mnie pani. Widujesz mnie codziennie wieczorem.
Dziewczę zamyśliło się przez chwilę.
— Ach! wiem już, odpowiedziała. To pan, nieprawdaż? od pierwszego przedstawienia „Aspazji“ przychodzisz do teatru, siadając w parterowej loży z lewej strony?
Oktawiusz zapromieniał radością.
— Ja w mojej własnej osobie, odrzekł.
— I to pan rzucasz mi bukiety? dodała przyciszonym głosem.
— Ja, ustawicznie, ja zawsze! I oto dwa moje wczorajsze stoją na komodzie.
Dziewczyna z lekka pokraśniała.
— A zatem panie, wyszepnęła z cicha, korzystam z tej sposobności ażeby ci podziękować, ponieważ pojmujesz pan, jak mi jest przyjemnie odbierać tak piękne kwiaty.
— Przynależą one pani! zawołał Oktawiusz z zapałem.
— Mnie przynależą, dlaczego?
— Ponieważ pani posiadasz niezwykły talent.
— Rzeczywiście ja posiadam talent? Pan tak uważasz? pytała żywo Dinah, podchodząc do przybyłego.
Miłość własna artysty pokonała nieśmiałość dziewczęcia.
— Posiadasz pani talent wspaniały, zawołał Gavard. Wdzięk, młodość, szyk, nic w nim. nie brakuje. Ale nie